Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom I 106.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

trzeba takiego jak Luboń wojaka... cóż wy tam robić myślicie?
— Co mi pan rodzic każe...
Pokora ta i spokój, z jakim odpowiadał na nieco szyderskie pytania syn Lubonia, ton, do którego ci ludzie nawykli nie byli, czynił na nich dziwne wrażenie.
Rosław i Misław śmieli się uzuchwalając, a widząc takiego bezbronnego, słabego człeka, który się nawet zagniewać nie umiał, Stogniew czuł nieco litości.
Półgębkiem czynione żarciki z biednego chłopaka wywoływały mu rumieniec na lica, cierpiał ale milczał. Posiliwszy się nieco, już chciał wstać by odejść i uwolnić się od tych towarzyszów, gdy komornik książęcy, sługa izdebny, wszedł pozywając go do Mieszka.
Zmieniło to nieco usposobienia dwóch butnych wojaków, a Włast żywo i z wielką ochotą, pokłoniwszy się im, z izdebnym pospieszył.
Mieszko był jeszcze w drugiém podwórzu, gdzie niewiasty jego mieszkały i sypialnię miał, w któréj odpoczywał.
Pierwszy dziedziniec wewnętrzny pełen psów i wrzawy przeszedłszy, przez wrota zawsze zamykane, u których straż stała, wprowadził go komornik na drugie podwórze. W pośrodku jego był ogródek zielony i drzewa. Tu zaledwie zaskrzypiały drzwi, z otwartych okien w lewo uj-