Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom I 090.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Młodzieniec, który już raz czując się natchnionym z góry, ważył się choćby na życia utratę — nie mierzył ani ważył słów swoich.
— Miłościwy panie — począł — gdy dzikiego konia bierze z pola człowiek, albo sokoła z gniazda, aby go nauczył rozumu i dał mu siłę, musi go morzyć głodem bezsennością i znużeniem — tak wiara ta czyni z człowiekiem dzikim, aby z niego zrobiła istotę nową na obraz Boży.
Mieszko zmarszczył brwi, powtarzając dziwnym głosem.
— Na obraz Boży! — na obraz Boży! coś ty rzekł...
— Tak uczy ta wiara! powtórzył Włast.
Kneź oczy spuścił i zadumał się. Zdawało się, że zapomniał na czas jakiś, kędy był, z kim i co go otaczało. Milczał zatopiony sam w sobie. Włast stał, przestraszony razem i sobą dumny.
— Na obraz Boży! — powtórzył raz jeszcze Mieszko, więc ta wiara daje człowiekowi siłę nadludzką?
— Tak jest, miłościwy panie — rzekł Włast.
— I zwycięztwo i potęgę i panowanie — mówił Mieszko.
— Daje, gdy człowiek na nie zasłuży.
— A czémże je kupić może? — pytał Mieszko.
Włast milczał nieco.
— Miłościwy kneziu — rzekł — nie w kilku słowach da się zamknąć ta wiara pełna tajemnic