Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom I 085.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gniewa. Stali właśnie na małéj łączce, zewsząd drzewami ocienionéj. Mieszko się obejrzał dokoła. Ziemia była wilgotna. Kazał z koni zdjąć sukno, posłać je na trawie i legł na niém. Przyniesiono kobiałkę z pieczoném mięsiwem i baryłkę miodu, którą przed kneziem ustawiono. Dobrosław i Włast stanęli opodal nieco.
— Stogniew — rzekł kneź — wy poprowadźcie łowy, ja spocznę. Dobrosław i Włast Luboniów zostaną przy mnie. Jeśli na nas napędzicie zwierzynę, tém lepiéj, a nie...
Ruszył ramieniem i skinął ręką.
Zrozumiawszy wolę knezia, Stogniew skoczył do ludzi, co się zdala byli kupą ścisnęli i począł wydawać rozkazy. A nim krótka upłynęła chwila, kneź sam pozostał z towarzyszami dwoma.
Oczyma zmierzywszy bacznie dwór swój, który spiesznie i wrzawliwie w las pędził, Mieszko popatrzał na Własta, jakby go okiem chciał wybadać i zbliżyć mu się rozkazał.
— Tyś był między chrześcianami? — zapytał. Długo?
— Dwanaście lat, miłościwy panie — odparł Włast.
Poruszył głową Mieszko.
— Znasz więc ich dobrze?
— Lepiéj niż teraz mój własny kraj — odezwał się zapytany.