Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom I 082.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zamyślony Jarmierz stał tak patrząc na modlącego się Własta i dreszcz go przebiegał jakiś. Modlącemu mieniła się blada twarz, oczy jaśniały blaskiem dziwnym, piękniejszym się stawał, innym.
Jarmierzowi zdało się, że jakaś jasność otaczała głowę młodzieńca.
W cichości, na palcach z trwogą cofnął się z szopki i przystanął w jéj progu, nie mogąc myśli własnych pochwycić wątku. Własta mu żal było, a ciekawość gorącą obudzała ta wiara jakaś tajemnicza, co taką dawała siłę, takie męztwo słabéj istocie, taką pogardę wszystkiego co człowiekowi najdroższe.
Stał u słupa wsparty, niemy, aż dopóki westchnienie i ruch nie oznajmiły mu, że Włast wstał i zabierał się do spoczynku. Naówczas i Jarmierz zwlókł się na swe posłanie, nie mówiąc słowa, okrył opończą i nie mogąc zmrużyć oka, pozostał tak aż prawie do dnia brzasku...
Następnego dnia Luboń, który nalegał ciągle na syna, aby się przyuczał do męzkiéj zabawy, kazał Jarmierzowi jechać z nim na łowy w las — sam po dniu wczorajszym czując się znużony... Zbudził więc towarzysz zawczasu Własta, który pomodliwszy się, posłuszny jechać z nim musiał.
Dodano im psy i kilku ludzi w pomoc, i nim rosa oschła, a we dworze żywszy się ruch rozpoczął, ruszyli z Krasnéjgóry wprost lasami, do ostępów, w których zwierza się znaleźć spodziewali.