Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom I 078.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z nim pomówić otwarcie... We drzwiach szopki się spotkali. Jarmierz zwyciężył zazdrość i niechęć, jaką miał do dawnego towarzysza młodości i idącego za rękę ujął.
— Właście, — rzekł cicho — siądźcie tu trochę, ja z wami chcę jak brat pomówić — otwarcie. Pozwólcie.
— Owszem, bracie mój — mów... ja ci życzę dobrze.
— I ja wam — piorun niech mnie ubije — prawdę mówię, zapalczywie dodał Jarmierz[1] — Będę szczerym... Dwanaście lat was nie było... stary tęsknił do ostatka i przetęsknić nie mógł. Nie było kogo kochać, polubił mnie... jam Hożą pokochał...
Szło na to, że ja mu synem być miałem — teraz... powiedzcie, co teraz będzie...
Włast go uścisnął.
— Jarmierzu mój — odezwał się — jeżeli cię Hoża kocha, a ojciec pragnie, czyż ja bym ci stanął na przeszkodzie?? Ja — wierz mi, bracie — ja... nic i nikomu nie odbiorę... nawet to, co mi po ojcu należy... ja ani pragnę mieć, anim zdolny tym władać. Widzisz mnie — słaby jestem, nie wojak...
Spuścił głowę... Jarmierzowi żal się go zrobiło i uścisnął w milczeniu.
— Ja téż wam nie myślę ojcowizny odbierać — rzekł — ani bym mógł, ni chciał — pomóżcie mi

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; brak kropki lub następny wyraz (Będę) winien być małą literą.