Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom I 077.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie mieli mieć? — odparł. — Nasza tu, nie ich wola ma rządzić...
Poszeptawszy jeszcze z sobą, rozeszli się zgodni...
A gdy Włast do ojca przybył, aby z nim żegnać odjeżdżających, i Słomka przystąpił, Luboń mu się kazał do nóg synowi pokłonić, choć nie mówił dla czego.
— Stary druh i powinowaty nasz — zamruczał — jak ojca go pożegnaj. Włast posłuszny spełnił wolę jego. Jeden tak za drugim sąsiedzi, naprzód daléj mieszkający, potém bliżsi, rozjeżdżać się zaczęli, a ostatni już późną nocą, o młodym księżycu ruszyli.
I Hoża wyszła dopiero teraz z ukrycia swojego świeżém powietrzem odetchnąć.
Włast był znużony i na uboczu siadł spoczywać. Służba stoły zabierała, kubki po ziemi leżące, próżne kubły, dzbany i kadzie...
W dali słychać było śpiewy odjeżdżających, wieczór cichy, spokojny po dniu pełnym wrzawy nastąpił.
Luboń ze starą matką szeptali coś po cichu, gdy Włast, któremu już dano wolność, po krótkiéj rozmowie z siostrą, do swojéj szopki wysunął się na modlitwę.
Ale tu na niego Jarmierz czekał.
Miał czas się rozmyśleć, ciężyło mu to, że z Włastem szczerze się zejść nie mógł, chciał