Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom I 054.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

psy gościnne głodne nie były. Wielu bowiem jadąc psy z sobą zabierało, aby przez lasy i pola jadąc, nie próżnować.
Już kilku bliższych sąsiadów w podwórku z gospodarzem rozmawiało, na syna spoglądając a żaląc się nad nim, iż blado a mizernie powrócił do domu, gdy zatętniało i szybkim konia pędem wpadł na podwórze barczysty, zarosły, zasapany człek, wesołego oblicza, oczu wypukłych, raźny a butny, i z konia skoczył, mimo otyłości, jak młody chłopak, ale cugli jego z rąk nie puszczając, z nim razem podszedł do gospodarza.
Ten skinął aby mu konia wzięto, ale przybyły oddać go nie chciał.
— Ja zaraz powracam — rzekł — słowo tylko, szczęśliwy Luboniu, panie mój... Dobrą wam zwiastuję nowinę. Mieszko, pan nasz miłościwy zasłyszawszy, że u was gody, sposobi się téż przybyć, choć nieproszony. Bałem się, abyście frasunku ztąd nie mieli, gdyby niespodzianie was zaskoczył... Wziąwszy więc konia na przełajem się puścił lasami... byście w gotowości byli na przyjęcie pana miłościwego...
Luboń pobladł trochę i czoło pocierał.
— Wielka to cześć dla domu mojego — rzekł — miłościwego pana gościć... anim wart...
— Miłuje bo was nad innych — odparł zasapany poseł.