Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom I 053.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kruszcem naczyń się różniły. Zamiast w kuchni, u ognisk na podwórku piekły się całe kozły, barany i dziki.
Cała służba niewieścia od rana w wielkim była ruchu, a stara Dobrogniewa, choć nie rzucała kądzieli, wlokła się często niespokojna zaglądać, co się z jéj dziewczętami działo, zwłaszcza, gdy głośniejsze śmiechy od strony ognisk się rozległy. Naówczas wychodziła stara ze swojego zakąta i rękę z wrzecionem, którego nigdy nie puszczała z niéj, podnosząc do góry, niemą tą groźbą zmuszała zbyt wesołą gawiedź do chwilowego milczenia.
Wkrótce jednak potém, gdy groźne widmo znikło z oczów, zaczynały się szepty i gżenia, rosły, podnosiły, śmiech ogarniał znowu i zwyciężał strach, a rodził wrzawę.
Od rana Luboń w najpiękniejszym swym stroju z sukna cienkiego, sznurami szytym i taśmami, chodził rozglądając się około domu. Taką samą suknię jak sobie, na znak następstwa, kazał wdziać synowi, odziawszy go zupełnie jednako.
Mieczyk mu dobrano podobny i wszystek przybór, a przykazanie było, aby się od boku ojcowskiego nie oddalał.
Jarmierz stał na czele pachołków i służby. Żłoby dla koni wcześnie pozasypywano owsem, siano świeże zapełniało drabiny; pomyślano wedle praw staréj gościnności, aby i ludzie i konie i