Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom I 043.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Poczekawszy trochę, gdy Włast nic nie odpowiadał, ciągnęła daléj:
— Teraz to wszystko trzeba zapomnieć, a co zapomniane, odnowić — rozumiesz Włastek? — Ja ciebie na rękach nosiła? ja cię chodzić uczyłam, ja cię mówić zmusiłam, ty nasz, ty krew nasza, trzeba co tam było zapomnieć. Pokiwała głową starucha.
— Niby to my nie wiemy, co od niemców ludzie wynoszą. Swoje u nich Bogi zapominają, a my tu cudzych nie cierpiemy.
Wiesz Włast — tam na Pomorzu, przychodził jeden z nowym Bogiem do nich, to go zabili... I dobrze zrobili! Dobrze. Nasza ziemia do naszych Bogów należy, a cudzy tu nie będą panowali — nigdy! Posyłają przodem swojego Boga, aby im ziemię zawojował, a z nas niewolniki uczynił? Tak! my to wiemy.
Zamilkła trochę i nić poczęła wyciągać długą, a potém kręcić na kolanach wrzecionem, głową tylko potrząsając, czekała znać, aby Włast coś jéj odpowiedział, ale wnuk milczał. Myśli mu różne chodziły po głowie, nie wiedział od czego ma rozpoczynać.
Starą to utwierdziło w przekonaniu może, iż winowajcę przed sobą miała i znowu mrucząc zaczęła.
— Słuchaj Włast — słuchaj — ojciec na ciebie wczoraj patrząc smucił się radując, boś ty nam