Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom I 042.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mięsa było potrzeba — ale synowi pozwolił doma zostać. Włastowi więc dano wolność — a gdy się rozeszli i on na przyźbę téż powoli wysunął, poczuł za sobą idącą starą babkę.
— Włast — rzekła mu półgłosem, chodź ty za mną.
I skinęła nań wiodąc go w tę stronę domu ku kamieniowi, gdzie zwykle z kądzielą siadała w cieniu. Hoża téż chciała za niemi iść, lecz stara jéj znacząco ukazała na drzwi i dziéwczę znikło.
Kądziel wziąwszy z pod ściany, bo bez téj się nie ruszała starucha, powlokła się na swe zwykłe siedzenie. Włast stanął nieopodal. Przysposabiając len i próbując wrzeciona, stara poglądała na niego; namyślając się co mówić. Twarz miała czegoś posępną i jakby gniewną.
— Dwanaście lat — odezwała się — dwanaście lat, to strasznie długi czas — poczęła zwolna w pół do siebie, w pół do niego, jam się do reszty skurczyła i złamała — a z ciebie te niemcy krew wypili!
O! nie może być — westchnęła — aby długiéj niewoli u obcych nie zostało śladu, nie może być!
Popatrzała nań.
— Zarazić cię musieli swojemi czarami i zrobić niemca. Któż to nie wie, że ptak hodowany do leśnego niepodobny. Tak i ty. A cóż? a cóż? pewnie! Nie zapieraj się. Ja stara, mam już siwy włos, wiem wiele, przez oczy patrzę w człowieka.