Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom I 039.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— To wiemy, że u niemców na kłody zamykają drzwi, wrota i skrzynie. U nas tego nie było i — nie ma, dodał Jarmierz. A no — rzekł — widząc, że się Włast nie spieszy, odziewajcie się, ojciec czeka.
— Dziś — mówił daléj — dzień jeszcze przejdzie spokojnie, jutro może, a potém toć uroczyście obchodzić musiemy powrót wasz i sąsiady zaprosić i z pańskiego dworu z Poznania, pewnie starszyzna się przysunie na stare miody.
Twarz słuchając, pobladła Włastowi, wdziewał tymczasem podane suknie opieszale i jakby ze wstrętem. Były one z cienkiego sukna i bramowane, barwy jasnéj, kroju pięknego i Włast téż w nich cale się wydawał inaczéj. Jarmierz sam mu mieczyk przypasał.
— O! teraz — zawołał — toście do ludzi podobni. Na drogę, do przekradania się dobra była sukmana ladajaka, a dla syna Władyki Lubonia nie przystała.
Włast odziany był — mieli wychodzić, zakłopotał się jednak o swój węzełek znowu.
— Dajcie mi go, zaniosę Dobrogniewie do komory.
— Nie — nie, wezmę go sam — zawołał niespokojnie Włast, i z pewném poszanowaniem, ująwszy swój węzełek, wyszedł z Jarmierzem z szopki.
We drzwiach dworu pod słupkami stała Hoża w wianku, zobaczywszy idącego brata i niosącego