Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom I 025.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

W téjże chwili na krzyk Lubonia nadbiegła stara matka i córka... obie drżące i o Lubonia strwożone. Ujrzawszy nieznajomego, który jeszcze klęcząc nogi jego ściskał, a on głowę jego obejmował, okrywając pocałunkami — osłupiały.
— Włast! — zawołała stara.
I podbiegły ku niemu.
Jakże tu opisać to powitanie nieznanego po latach dwunastu... i tę radość osieroconego ogniska, u którego nagle zjawiło się dziecię stracone i opłakane od dawna.
Luboń stary szalał prawie... staruszka drżała, a siostra nieśmiało temu młodemu mężczyźnie, który miał być jéj bratem, przypatrywała się zdala z ciekawością.
Sadzono go więc na ławie, a trzeba było napoić go i orzeźwić, bo i jemu wzruszenie siły odebrało.
Słaby téż i blady był, jakby znękany długą niewolą — a tu się pytania sypały, co się z nim działo, i jak przebył te lata. Ojciec nastawał szczególniéj — a odpowiedzi syna ciemne jakieś były, niewyraźne i poplątane. I nierychło, jakby uspokoiwszy się i myśli zebrawszy, rozpowiadać począł o sobie, jako w niewolę od ojca wzięty, przez niemca zrazu do najtwardszych był posług zażywany, jak późniéj go słabym uznawszy, dano nierycerskiemu panu jakiemuś za pacholę...
Z tym nowym panem dostał się Włast, które-