Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom I 023.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przyjmą. I trwoga i wesele jakieś, i pomięszanie razem na twarzy się malowały.
Na próg wszedłszy, ujrzawszy naprzeciw siebie stojącego Lubonia, jakby mowy zapomniał.
— Szczęście i błogosławieństwo progom waszym, panie mój — odezwał się — podróżny jestem... do knezia jadę... tak... do Poznania — w tę stronę, noc mię zaskoczyła... o gościnę proszę.
Mówił jąkając się i nieśmiało, a wciąż na starego spoglądał.
Luboń téż wpatrywał się w niego bystro, sam niewiedząc z kim miał do czynienia, bo do wojaka przybyły podobien nie był — i mowę miał choć swojską, ale skażoną.
— Przyjmuję was z ochotą — odparł stary — siadajcie i odpoczywajcie. Wskazał na ławę, ale młody gość stał w progu i nierychło dopiero, pod oknem, zdala skromne zają[1] miejsce...
— Zkądżeście? i co was tu prowadzi — zapytał gospodarz — chleb podając do rozłamania na znak przyjęcia.
— Z daleka jestem, ojcze, — głosem cichym począł zwolna ciekawie się rozglądając podróżny — z daleka... z za gór, z za rzek wielu, bom wędrował dużo... Choć mi się język zepsuł, tutejszy jestem...
— Tutejszy? — podchwycił Luboń — zkąd?

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – zajął.