Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom II 213.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

I Hanna widziała w tém cud, i Jarmierz, który drżał z radości, chociaż na myśl o tych tłumach, gdzieś w pobliżu będących, nowa go trwoga ogarniała...
Nie wiedział jeszcze co poczynać, gdy z ogromnym tententem koni i wrzawą przypadła gromada jezdnych i u pogorzeliska stanęła.
Nie wiedząc kto przybywał, Jarmierz padł zrazu na ziemię, lecz wkrótce z mowy, która go dochodziła, poznał oddział ludzi z grodu nad Cybiną, wysłany gdy łuna pożar zwiastowała. Co prędzéj więc powstawszy począł biedz ku nim. Na widok jego rzucili się, aby go pochwycić... i nie rychło mógł się im dać poznać. Ludzie zsiadłszy zaraz z koni, pomogli mu do wydobycia Własta i Hanny napół żywych, lecz ocalonych.
Deszcz ustawał, resztki stosu tego ofiarnego gorejąc oświecały rumowisko. Jakież było podziwienie Własta i wszystkich, gdy otoczony głowniami gorejącymi dokoła ujrzeli ołtarz kapliczny całym i na nim krzyż nieobalony, świecący zdaleka... Zaiste był to cud równie wielki, jak ocalenie tych ludzi, skazanych na śmierć w płomieniach.
Własta żadna siła powstrzymać nie mogła, aby nie pobiegł uklęknąć przed tym ołtarzem, do którego z sobą pociągnął siostrę i brata, równie jak on tym cudem przejętych. Gromadka ludzi z zamku przybyłych, świeżo nawróconych także, klękła zdjęta trwogą i modliła się razem z niemi.