Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom II 212.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

na pół wydobyć z ukrycia. Noc była czarna, czerwona łuna pożaru świeciła tylko, nikogo dokoła nie dojrzał, pusto było i cicho...
Dwór cały leżał w węglach, gdzieniegdzie tlił się słup, którego płomień deszcz z jednéj strony przygaszał... Jarmierz wyskoczył całkiem nad loch i pełzając starał się rozpatrzyć dokoła. Tłumy rozbiegły się po lasach, pewne, że zamknięci we dworze zginąć musieli w płomieniach.
Istotnym cudem męczennicy zostali ocaleni. Lecz mogliż się uważać już za bezpiecznych?
Na pogorzelisko łatwo ludzie powrócić mogli, uchodzić z niego do lasu groziło dostaniem się w ich ręce.
Wstawszy z ziemi, nie widząc nikogo dokoła, Jarmierz wahał się czy ma wydobyć Własta i żonę, czy dłużéj ich zostawić w téj kryjówce. Pełznąc aby nie być postrzeżonym, jeśliby kto jeszcze stał na straży, dostał się do studni w podwórku, przy któréj znalazł wiadro wody pełne. Z niém nazad pospieszył do Hanny i Własta. Ale ci już byli powrócili do życia, gdy wrota powietrze świeże dopuściły.
Włast odmawiał stojąc hymn dziękczynny, ze złożonemi rękami, z głową podniesioną, i wołał.
— Cud uczyniłeś Panie, abyś nawrócił niewiernych, abyś zawstydził złych... Cud uczyniłeś Panie, nie dla niegodnych cudu, ale dla wielkiego imienia Twojego...