Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom II 211.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rozgrzeszał siostrę, brata i modlił się za nich i siebie.
Jak deszcz ognisty naprzód z dachu posypały się iskry, potém kilka krokwi przepalonych upadło na wrota, wreszcie część dachu, pod którą się znajdowały, runęła z łoskotem i przysypała je ognistemi węglami.
Śmierć zdawała się nieuchronną, gdyż oddychać już nie mieli czém... powietrza ubywało... gorąco dawało się czuć straszliwe...
Zdala słychać było walenie się ostatnich belek i kawałów pokrycia, a każdemu runięciu ich towarzyszyły okrzyki.
Włast z czołem opartém o ziemię stracił wreszcie przytomność. Hanna leżała bez zmysłów.
Zrozpaczony Jarmierz barkami podniósł nieco wrota, aby wpuścić powietrza. Zamiast niego wpadł gryzący dym do jamy.
Trzymając tak ten ciężar nad sobą Jarmierz mógł się przysłuchiwać.
Krzyki zdawały się oddalać.
Nie chciał zrazu uszom wierzyć i cudowi... czekał jeszcze.
Głosu żadnego nie słyszał już, oprócz trzaskania dopalających się belek i szumiącego wiatru, w którym deszcz razem rzęsisty rozpoznać było można. Dym rozszedł się nieco, powietrze weszło do lochu, aby ocucić pomdlonych.
Jarmierz odważył się odsunąwszy nieco wrota