Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom II 209.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Podpalone dachy, popodkładane głownie pod ściany gorzały coraz większym płomieniem.
W chwili téj, gdy już żadnego nie było ratunku, Jarmierz przypomniał sobie jamę, w któréj niegdyś ojciec trzymał nieszczęśliwego Własta. Została ona przy odbudowywaniu dworu pokryta dachem i mało komu była znaną. Zdawało mu się, że do niéj schroniwszy się, mogą ujść płomieni i śmierci, bo nawet gdyby lekki daszek zgorzawszy padł na nią, mogli się w wyżłobieniu pod ścianą przechować, pókiby tłuszcza ta nie odciągnęła, a ci, co na ich życie czyhali, sądzić mogli, że zginęli w płomieniach. Z tą myślą pobiegł do Własta.
Trudno było modlącego się oderwać od miejsca, na którém chciał zginąć, aby dać wierze swéj świadectwo. Nareszcie zaklęcia i prośby wymogły na Właście, że się dał odciągnąć i uprowadzić.
Wszystko więc troje, niepostrzeżeni, bo lud nie napadł dworu nic z niego tknąć nie chcąc, tylko żywcem spalić swe ofiary, spuścili się zwolna do téj kryjówki, tak Włastowi pamiętnéj.
Los jego prowadził go znowu w to samo miejsce, na śmierć czy ocalenie... któż mógł przewidzieć?
Gdy Jarmierz narzuciwszy mokréj słomy i mierzwy na wrota, zapuścił je na jamę, starając się ją ukryć przed oczyma napastników, w ciemności