Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom II 193.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

troszcząc się o nic. Do dnia, już był na nogach. Ze dworca wychodził on, Dubrawka, Sydbór i ks. Jordan w białéj sukience, włożonéj na czarną, którą zwykle nosił. Za nim chłopak dźwigał naczynie z wodą spiżowe.
Mieszko wyszedłszy z dworca, oczyma potoczył do koła. Świątyni dawnéj nie było ani szczątka, znikło nawet to z czego była zbudowana. — Noc, jakby cudem uprzątnęła miejsce, zmiotła okruchy nawet, tylko świeżo ruszona ziemia znaczyła plac, gdzie niegdyś stał chram Jessego.
Wolnym krokiem zbliżyli się wszyscy ku miejscu, które już ks. Jordan przodem pospieszając, kropił wodą święconą. Kneź się obejrzał do koła. Na grodzie nie było nikogo, prócz zbrojnych ludzi i dworu.
Obcy człek z odkrytą głową zbliżył się pokornie, w ręku trzymając miarę. Za nim postępowało kilku pomocników. Razem z ks. Jordanem poszli odmierzać plac i zakreślili na nim wielki krzyż, który białemi kołkami wytknięty, zdala był widoczny.
Godło zbawienia leżało w rozmiarach olbrzymich, na poświęconém miejscu, a Dubrawka przeżegnawszy się, wskazała środek krzyża.
— Tu będzie mój grób! — rzekła.
Mieszko milczał.
Odstąpili wracając ku dworowi, gdy do knezia zbliżył się jeden z jego komorników.