Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom II 186.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

krytemi głowy. Pomiędzy dworem a kontyną leżały stosy kamieni zwiezionych świeżo. Za starszyzną u ściany widać było ludzi obcych twarzy, którzy téż zdawali się tu oczekiwać na Mieszka i ciekawie mu się przypatrywali.
I on i Dubrawka zsiedli z koni pokłonami witani aż do ziemi — lecz zamiast iść do dworu, Mieszko poszedł z ks. Jordanem ku kontynie, dokoła ją okrążył, obejrzał się po podworcach, nic nie rzekł, i wszedł wróciwszy do izby biesiadnéj.
Mieszkanie to było nizkie, okopcone, proste i niczém nie ozdobne, tak jak z Piastowych czasów zostało... Ławy do koła, stoły na krzyżowych podporach, podłoga z opółków, zielonym kosaćcem posypana. Przez pootwierane drzwi, widać było izby dalsze, do pierwszéj podobne.
Mieszko się obejrzał z pewném uszanowaniem po dworze. U głównego stołu stały już gotowe dwa siedzenia, a przed niemi naczynia srebrne... i misy, lecz nie siadł kneź jeszcze i rzekł do żony...
— Pokłonić się nam trzeba wprzód... duchowi tego gospodarza, co tu pierwszy ze krwi naszéj gościł.
I szedł potém prowadząc żonę, a Sydbór jakby domyśliwszy się, poprzedzał ich przez izby i komory. I obeszli tak całą połać jedną grodu, aż do drzwi, które stały zaparte. Sydbór je otworzył...