Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom II 173.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Z siermięgą narzuconą na plecy wyszedł milczący gospodarz otworzyć wrota. Spojrzał na okrwawionego rycerza, poznał w nim niemca i nic nie mówiąc poprowadził za sobą. Psy zdala idąc za nim ujadały i wyły.
Słaniając się przywlókł Wigman do wnętrza chaty, gdzie już od węgli w ognisku zapalono łuczywo, obejrzał tylko i rzucił na ławę. Krew po nim ciekła, wyglądał straszno i gospodarz ujrzawszy go, ręce załamał.
Podparty na stole niemiec spoczywał, ręką tylko wskazał, że ma pragnienie. Przyniesiono mu wody.
Gdy się to działo w chacie, a psy się jeszcze uspokoić nie mogły, na podwórku wrzawa powstała.
Wigman usłyszawszy ją, słabą ręką porwał za miecz, który przy sobie postawił; chciał wstać, ale sił już nie miał.
W tém w progu chaty zjawili się ścigający niedobitków po lesie Mieszkowi ludzie, kilku prostych ciurów. Od progu téż dał się słyszeć krzyk radosny; mieli go nakoniec w ręku.
Z podniesionemi pałkami i oszczepami poczęli się cisnąć otaczając Wigmana, który miecz podniósłszy z za stołu, groził im jeszcze.
Naczelnik wołał, aby się poddał.
— Ja? wam?.. nigdy!.. niech tu przyjdzie wasz kneź sam, tylko jemu jednemu miecz od-