Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom II 154.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

stronę, trzeciego rano sam kneź, pożegnawszy żonę, siadał na konia i wraz z Sydbórem ruszał w pole...
Już trudno było cierpliwéj Dubrawce na nową tę patrzeć zwłokę, na pół ze łzami, wpół gniewna, gdy Mieszko miecz sobie ów cesarski przypasywać kazał, zapytała go, coby to znaczyć miało.
— Kniehini ty moja — odezwał się Mieszko spokojnie — dajcie mi mojemi sprawy rozrządzać wedle myśli mojéj... Ja wrzeciona nie tykam, ani was prząść myślę uczyć, dopuśćcież mi wojować jako wiem i umiem.
— Ale po cóż nową rozpoczynać wojnę, wprzódy nie uczyniwszy w domu co najpilniejsza, aby na nią Boże mieć błogosławieństwo? — przerwała Dubrawka.
I na to pytanie rozśmiał się nieco Mieszko — ręką tylko w powietrzu zamachnąwszy, jakby mieczem...
— Na wszystko będzie pora, miłościwa a niecierpliwa pani moja — rzekł. — Ludzie się tymczasem lepiéj przysposobią, oswoją i obejdą z tém co ich czeka... Księża jeszcze wiele z mojemi i ze mną mieć będą do czynienia, nim nas na chrześcian przemienią.
Gdy ujrzę, że czas potemu, nie zwlekę... a teraz w pole trzeba, na łowy... i bywajcie mi zdrową miłościwa pani.