Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom II 146.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

być nie może, a Bogom trzeba zostawić pomstę za siebie. Mają pioruny, zabiją winnego.
W tém z ciżby rozpychając ją, wybił się gwałtem Warga z włosem rozczochranym, zapalony, jak w gorączce. Zaledwie się skłoniwszy kneziowi, krzyknął podniesionym głosem.
— Co tu szukać winnego? albo to my nie wiemy kto przeciw nam i bogom starym powstaje? Palcami pokazać łatwo tych, co niemiecką wiarę do nas prowadzą! Namnożyło się tego nasienia, jest go dosyć wszędzie. Nie kto winien tylko oni, ich karać, gubić i wypędzić. My sobie krzywdy wyrządzić nie damy, a nie uzyskamy sprawiedliwości, sami ją zrobimy.
Mieszko się popatrzał na mówiącego i skinął na swoich komorników, aby go wzięli. Tłum oniemiał.
— Ja cię znam stary — rzekł — tyś raz już dwór na Krasnéjgórze podpalił. Puszczono się na wolność, teraz sprawiedliwość chcesz sobie sam znów mierzyć. Sprawiedliwość należy do mnie...
Gdy komornicy zabrali się go z tłumu wziąć, zamruczała gromada. Starsi prosić zaczęli za Wargą, on sam zmilkł blady. Mieszko kazał go puścić, ale tak groźno nań spojrzał, że dziad słowa nie rzekłszy, znikł gdzieś w tłumie.
— Sprawiedliwości wam nie dam, bo nie ma