Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom II 142.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wnego, że nareście usnąć musiał, gdy się siły wyczerpały...
Dano znać do najbliższéj osady o śmierci Złogi, zebrali się pokrewni jego do palenia ciała i pogrzebu, zbiegło się dosyć dziadów i bab, szło o zajęcie miejsca po nim, które było łakome. — Wszczęły się o to spory, bo wielu rościło do tego prawa, nikt nie chciał współzawodnika dopuścić, odgrażali się jedni i drudzy, a skończyło się na tém, iż szałas zburzono, i na Białem nie było nikogo. Miało się to rozstrzygać na jakimś wiecu na kupałę, tymczasem Biel został bez stróża sam jeden...
Jednego dnia przybyły baby z zimnicą do strumienia i przestraszyły się, ujrzawszy, że bałwan został obalony, kamienie poroztaczane, a ręka złośliwa, co tego dokonała, podłożyła suchych gałęzi pod kłodę i na pół ją spaliła.
Ponieważ Biel powszechnie był czczony i za bóstwo opiekuńcze okolicy uważany, lament i płacz, narzekanie i oburzenie wstrząsnęło całą ludnością. Wszyscy biegali oglądać spustoszone uroczyska, łamali ręce, płakali. Naturalnie, nikogo o takie porwanie się na stary posąg posądzać nawet nie było można, tylko chrześcian. Obejrzano się po okolicy, zaczęto dowiadywać o przejeżdżających w tych dniach, o widzianych w blizkości, ale śladu winowajcy nie było.
Warga, który nadbiegł na miejsce, skorzystał