Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom II 131.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zaczynali się ruszać przyboczni jego i Wigman, zapewne obawiając się, aby zuchwalszy który ręki na nim nie położył, z twarzą gniewem zmienioną cofać się począł. Milczenie straszne w obu komnatach towarzyszyło temu powolnemu pochodowi. Jakby obawiając się napaści Wigman na mieczu położył dłoń i nie ma wątpliwości, że gdyby był naówczas kto przystąpił doń, bezkarnieby mu to nie uszło.
Cesarz zdala oczyma śledził każdy krok zuchwałego krewniaka, który nareszcie zwolna i jakby umyślnie mierzył kroki, doszedł do progu pierwszéj komnaty, ztąd jeszcze groźny wzrok odwrócił na cesarza, popatrzył nań wyzywająco i tak samo, nie spiesząc, aby nie okazać bojaźni, wyszedł z pałacu.
Jakkolwiek cesarz moc swą i powagę okazał, nieprzyjemne po sobie wrażenie zostawiło to spotkanie.
Nikt nie śmiał słowa rzec, ani podnieść oczów. Jeden z podkomorzych wyjrzał za odchodzącym i śledził go w dziedzińcu. Tu Wigman dosiadł konia i w towarzystwie dwóch tylko ludzi, z których jeden wiózł tarczę jego, drugi ogromny miecz jednosieczny bez pochwy, z podwórca zamkowego wyjechał.
Łacno się było domyśleć po tém rozstaniu z cesarzem, że Wigman, który już podobnego używał środka, uda się do Słowian i burzyć będzie