Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom II 128.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wyposażeni są, a Wigman nie ma nic... Czas, ażeby się to skończyło.
Otto słuchał nie patrząc nań.
— I Wigman — rzekł — wyposażony był przez cesarza... a wypłacił mu się nieposłuszeństwem i zdradą... niechże cierpi...
— Cesarskiemu domowi nie przynosi to zaszczytu — mruknął Wigman — gdy się krew jego wala nie mając przytułku... i jak płatny ciura służyć musi...
— Gdy krew zła, to ją z żyły puszczają — odparł Otto.
Wigman się cynicznie rozśmiał.
— Nie przyszedłem prosić o łaskę, ale o sprawiedliwość... — rzekł — na to was Bóg posadził na téj stolicy, abyście ją sprawiali...
— I pełnię ją — odparł Otto groźnie — z większém miłosierdziem niż surowością... Jeżelim zaprawdę zgrzeszył, to chyba łaskawością względem tych, którzy się nigdy opamiętać i nigdy poprawić nie umieją, nawet gdy się im czas daje do pokuty.
— Spojrzcież na mnie — począł podnosząc głos Wigman — spojrzcie, a może wyrozumiecie, iż mam słuszność przychodzić tu z żalem i skargą. Przystałoż mi tém być, czemeście mnie uczynili?
To mówiąc i śmiejąc się szydersko, pokazał na poszarpaną odzież i zbroję.
— Nie myśmy z was uczynili takiego nędza-