Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom II 108.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Coś tajemniczego, niezwyczajnego podróż ta zapowiadała. Książę wyruszał zwykle w licznym poczcie, teraz zaledwie kilkunastu wyznaczył ludzi. Między innymi, co było najdziwniejsza, i ks. Jordan miał mu towarzyszyć. Suknie i konie, z których baczna Dubrawka odgadnąć coś chciała, wybrane były tak, jakby kneź się ze swém dostojeństwem nie bardzo chciał objawiać. Orszak téż ani zbyt lichym być miał, ani nadto pokaźnym...
Trwoga jakaś ogarnęła żonę.
Znając męztwo męża, mogła się obawiać, że się zuchwale z garścią tą gdzieś rzucić może. Probowała ks. Jordana o cel wycieczki, kapłan jéj słowem swém zaręczył, że nie zna go, nie wie o niczém, a wezwany posłusznym być musi.
Jednéj nocy, dobrze przed ranem, nim się reszta dworu przebudziła, kneź siadł na koń i z tą szczupłą garstką zniknął z grodu. Nie wiedziano nawet w którą się udał stronę.
Stara Różana, która usiłowała sobie zaskarbić łaski nowéj pani, tegoż dnia szepnęła jéj po cichu, iż od szatnego się dowiedziała, jakoby Mieszko w podróż szaty i stroje pobrał na krój niemiecki — a ludzi téż kazał tak poodziewać, aby ich nie łatwo poznać można, do kogo należeli. Zdawało się więc to dowodzić że się udać musiał do Niemiec, co i towarzystwo ks. Jordana potwierdzało. Wiedziała Dubrawka o tém, że sąsiadując,