Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom II 106.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

téj wiary (z czego nie czyniono tajemnicy), skłaniał możniejszych do naśladowania.
Dubrawka otwarcie ich do tego namawiała i nagliła o pospiech. Chociaż wszystko na pozór niby jakaś osłaniała tajemnica — lud, który stał przy swych starych bogach, wróżbici i gęślarze — starszyzna, ofiarnicy — wiedzieli dobrze co się po dworach działo, co na zamku gotowano w milczeniu. Obawiając się jawny stawić opór, zbiegali starowiercy w głębie lasów, knowali i przemyślali nad zemstą, grozili nią, ale na nic się porywać nie śmieli. Starszyzna czekać kazała pomyślniejszéj doby, wojny lub zawikłania. Szukano wodza i znaleść go było trudno.
Mieszko choć milczący i nieczynny — znali go — był im strasznym. Wiedziano, że to co go otacza, dwór, wojsko, urzędnicy będą mu ślepo posłuszni. Nie było zresztą pozoru do poruszenia ludu, bo jawnie kneź nic nie czynił przeciwko staremu obyczajowi.
Z każdym dniem tymczasem rosło a mnożyło się chrześciaństwo — najmniéj jednak między ludem, który trzymał się tego, do czego nawykł od wieków.
Na oko więc spokój był największy, ale kneź wiedział przez swych ludzi, że po lasach wrzało i opór się przysposabiał. Dlatego może, chcąc być pewniejszym zwycięztwa, zwlekał kroki sta-