Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom II 061.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

je plądrował. Nie miał on litości nad niemcami i od nich się téż jéj nie spodziewał... Nie ujęli by oni Samona, gdyby nie zdrada. Inny Wend imieniém Zmiej, który się z nim zadarł, naprowadził nań niemców, i śpiącego dał im w ręce. Samo się bronił wściekle, ale jeden cóż mógł przeciw dwudziestu... — Przeszyty kilką strzałami, z głową roztrzaskaną, pokaleczony, związany nareście, wlókł się tu milczący, wiedząc, iż na śmierć idzie... W sercach innych ludzi byłby obudził politowanie, tak mężnie i dumnie niósł niedolę swoją.
Człowiek był żubrzéj siły i rozrostu, ogromny, ponurego wejrzenia i twarzy spalonéj. W téj chwili spływająca po niéj krew nie dozwalała rysów dopatrzéć, białka oczów tylko świeciły na twarzy oblanéj zczerniałą posoką. Ani jęk, ani słowo nie wyrwało się z ust jego... oczu prawie nie raczył zwrócić na katów. Patrzał w ziemię i na tych co szli razem z nim w niewolę pędzeni. Smagano go biczem, rzucały dzieci kamieniami, nie drgnął nawet... Urągano mu się, nie słuchał...
Włast, któremu ten człowiek przypomniał tylu podobnych braci, spojrzał nań z politowaniem. Towarzysze jego duchowni patrzali ze zgrozą. W tłumie opowiadano o tém co Samo wyrządzał niemcom...
W téj chwili wyszedł graf Gozbert, a Moryc