Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom II 040.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wił w razie oblężenia, ostatnią obronę i schronienie. I tu jednak gospodarstwo Gozbertowe widać było, bo około studni w pośrodku pachołków téż, swobodnie się wylegających, rozlegały się śmiechy i głosy...
Na prawo i lewo wązkie drzwi, wiodły do komnat pańskich, których rozporządzenie z dawniejszych czasów dobrze Włastowi znaném było. Tu on zsiadłszy z konią[1] i kilka słów Sulinowi szepnąwszy, udał się w prawo, aby starego grafa pozdrowić...
Poprzedzili go już z oznajmieniem dwaj synowie... Na pierwszém piętrze, na które wiodły wązkie i ciemne wschody, w nie zbyt obszernéj salce, któréj strop z olbrzymich poczerniałych, rzeźbionych belek był złożony, za stołem zastawionym cynowemi kubkami i dzbanami, siedział właśnie stary graf, otoczony gośćmi swojemi. Obiad był już skończony, a kości od ryb pozostałe na miskach świadczyły, iż post ściśle zachowano... po twarzy Gozberta zarumienionéj poznać téż było można, iż do dzbanka zaglądał.
Z prawéj strony siedział w czarnéj sukni duchowny z włosem siwym i twarzą poważną a surową, za nim drugi młodszy od niego, w którego oczach rozum i życie połyskiwało, jeszcze walką niewyczerpane... Oba na łańcuchach krzyże złociste mieli na piersi... Opodal nieco młodziuchny w sukni także kapłańskiéj, z twarzyczką jeszcze

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – konia.