Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom II 037.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wierząc w to poszanowanie Gozberta dla duchownych, Włast jechał wprost do niego, ubezpieczała go znajomość, kapłańska szata, a wreście to, że konie i ludzie jakich miał z sobą, niepozorni byli, i chciwości obudzać nie mogli...
Podróż do Adlerburga nużącą była i długą, bo musieli wymijać osady, często kryć się, aby dać przejść oddziałom kraj przebiegającym, wléc się więcéj nocami i rankami niż dniami. Jesień téż zaczynała być słotna, strumienie wzbierały, drogi się stawały błotniste, a na brody nie wiele rachować było można.
O kilka mil od burgu, zbliżając się ku Łabie, znaleźli się wśród kraju opuszczonego, w którym tylko stare zgliszcza wiosek, porosłe chwastami, o dawném ich istnieniu świadczyły. Gdzieniegdzie mogiła zielona, i pogańskie cmentarzysko pamiątką lepszych czasów pozostały. Teraz ludzi tu już widać nie było.
Zdala gniazdo Gozbertowe, nie bardzo było pokaźne, dwie małe wieżyczki, przysadziste i nieforemne sterczały nad nim, a wyżéj jeszcze za niemi gruby stołb odwieczny bez dachu. Wzgórze było łyse, w murach téż zieloności żadnéj niedostrzegło oko... ściany do koła obejmowały i zasłaniały budowy, tak, że dachów ich nawet nie widać prawie było nad niemi.
Rankiem wyjechawszy z lasów, przed południem zbliżyli się ku burgowi, u którego stóp