Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom II 032.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

lazł się młody kapłan przed podróżą, która niebezpieczeństwy groziła — choć kilką godzinami wprzódy, wcale o niéj nie myślał. Lecz, że sprawa wiary się z nią łączyła, nie zawahał się na chwilę. Nazajutrz dodnia musiał wyruszyć.
Wieczorem Srokicha, dowiedziawszy się o jego przybyciu, pospieszyła do swojego gołąbka — chociaż od czasu, jak się w nim domyślała chrześcianina, mniéj dlań była czułą i z pewną doń przystępywała obawą. Miłość dla dziecka walczyła z odrazą do chrześciaństwa. Stara spłakała się mówiąc o losach Hoży, Lubonia, a nawet Dobrogniewy, któréj teraz żałowała, choć za życia niegdyś ciężką dla niéj była.
Włast pytany nie przyznał się jéj dokąd jedzie, nie mogąc zdradzać tajemnicy — ale we dworze wiedzieli wszyscy, iż się w jakąś podróż wybiera.
Ani zbyt licznym, ni zbyt szczupłym pocztem, nie mógł wyruszyć nad Łabę, czterech ludzi, którzy z niemcami nieraz się już widzieli i u nich byli w niewoli lub na szpiegach, dobrano mu do orszaku. Na czele ich stał Rudy Sulin, najprzebieglejszy z ludzi na usługach dworu — umiejący być w razie potrzeby niemcem, serbem, wilkiem, pomorcem, czechem, bo wszystkiemi mowy jakby własną władał, a obyczaj wszelaki znał, jakby się w nim zrodził i chował.