Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom II 030.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

stwem, ale nareszcie ulegnie. Dubrawka przybywa wkrótce.
Tu wskazał ręką ku gajowi świętemu i chramowi.
— Tam gdzie dziś bałwanom jeszcze się lud kłania — stanie świątynia prawdziwego Boga — Mieszko zwleka, skłania się sercem i żal mu starego nałogu, wyuzdania i swobody, w jakiéj żył, jednego dnia naszym już jest, drugiego poganinem znowu — przecie zwycięża w nim dobra wola. Reszty wpływ kniehini dokona.
Nie chce on jawnie wystąpić przeciwko starym błędom, lecz daje nam swobodę nawracania.
Was jednego mało... więcéj duchownych nam potrzeba... zkąd ich weźmiemy? Niemców naród nie cierpi, choćby mu zbawienie przynosili — to z ich rąk je odepchnie. Czesi w domu mają dosyć do czynienia...
Trzeba nam męża, coby powagą, wiekiem, nauką, świętobliwością i kneziowi i nam przodował, a wiódł; męża doświadczenia i ducha wielkiego.
Dobrosław złożył ręce, jakby w zwątpieniu... Włast, a raczéj ojciec Matia, milczał pokornie.
— Byliście długo między niemcami, którzy ze słowiany graniczą, są tam kapłani naszego języka świadomi?
Kneź, który was wezwał, nic wam nie powie, tylko byście na zwiady nad granicę jechali, i ję-