Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom II 010.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

większą część dnia Włast spędzał przed nim na rozmyślaniu i modłach.
Hoża i Jarmierz, ciekawie nieraz uchyliwszy wrota, wpatrywali się w niego, przejęci trwogą jakąś na widok téj wytrwałości i męztwa.
Parę razy przyszedł Luboń stary i kazawszy sobie odwalić wrota, łajał syna, zmuszał aby wolę jego spełnił. Z pokorą wielką Włast podnosił oczy i ręce ku niemu i odpowiadał, że uczynić tego nie może. Z przekleństwem na ustach odchodził stary Luboń i gniewem długim wrzał często godziny całe, tak, że się doń nikt zbliżyć nie śmiał, ni przemówić.
Nawykły do posłuszeństwa, nie chciał ustąpić, a jednak wspomnienie tego dziecka, straconego, opłakanego, odzyskanego cudownie i dziś skazanego jak niewolnik na kaźnię okrutną, łamało mu serce. Po nocach łzy zalewały oczy, ale gniew je osuszał.
Ustąpiłby był może wreszcie i syna precz odegnał, lecz z jednéj strony obawiał się, aby go nie skarżył przed Mieszkiem; z drugiéj podżegała go stara Dobrogniewa, upierając się przy tém, iż w końcu Włast wycieńczony, poddać się musi.
Tymczasem biegły dni i tygodnie napróżno, a Włast w téj ciemnicy na modlitwie trwając i w samotności, nawykł niemal do życia pustelniczego i zgadzał się z wolą Bożą. Odzież zbrukana i przejęta wilgocią mało go już od chłodu