Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Tom IV.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— No! ale jest nadzieja wyzdrowienia?
— Bardzo mała —
— Jednakże być by to mogło?
— Prawie cudem.
Hrabia skłonił się i odszedł do swojego pokoju.
Nieznajomy jakiś, czarno ubrany mężczyzna pisał cóś na stoliku.
— A co panie Chyłkiewicz, gotowo? formalnie?
— Zaraz JW. Grafie, w ten moment.
— Po rusku?
— Po rusku, i po polsku, bo JW. Grafini nie umié po rusku?
— Oczéwiście że nie umié — Ale to biéda mój panie Chyłkiewicz, że ja niewiém jak to mojéj żonie podać — Jakoś — niewypada — a tu mówi Doktór, że jeszcze kilka miesięcy, może by to odłożyć —
— Jak wola JW. Grafa, ja tylko ośmielam się przedstawić, że broń Boże czego — to i administracja niechybna, wedle nowych praw.