Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Tom IV.djvu/080

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rączkowa żywość ruchów i mowy, świadczyły że ją trawiła wewnątrz ukryta choroba.
Zimne były przywitania, zimna rozmowa, Staś pospolicie żywy i mowny, teraz się tylko pół słówkami mięszał do niéj, nie mogąc na sobie wymódz wesołości choćby udanéj. Pułkownikowa ambarassowana była nieustannemi grzecznościami Alfreda, przycinkami Julij; Julja mściła się z lekka na niéj, za odebranie choć już wcale niepotrzebnego kochanka. Rozmowa cała była w zimném szyderstwie, dowcipowaniu, ucinkach.
Staś wziął za kapelusz, chciał odjechać.
— Zostań pan jeszcze! poprosiła Julja z błagającém wejrzeniem.
Posłuszny położył kapelusz i usiadł w milczeniu. Ledwie się to stało, wszedł służący z listem w ręku i oddał go Julij. Staś zapłomienił się, pobladł, struchlał, poznał swój list w ręku Hrabinéj. Nie czas już było się cofać i niemógł uciekać. Chciałby o sto mil być z tamtąd; bo Julja poznawszy charakter, szybko rozłamała pieczątkę i zaiskrzone oczy wpoiła w to nieszczęsne pismo.