Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Tom IV.djvu/056

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wołownia, w altanie ogrodowéj włościański magazyn. A w wielkim ogrodzie tną stare lipy na drwa, kasztany na podwaliny do budowli — Smutny widok téj ruiny.
Wjeżdżali właśnie do wsi. Na prawo stał maleńki dworek, podobniéjszy do chałupy niż do domu, przed nim dwie jéjmoście w perkalowych szlafrokach, krochmalnych czépkach, wziąwszy się pod boki rozprawiały tonem najwyższego gniéwu.
— Powiadam Wasani, mówiła jedna, jak ten smarkacz, raz jeszcze będzie mi wyrządzał psoty, to go każę złapać i rózgami osiec, a potém sprowadzajcie sobie Assessora i róbcie sobie śledstwo, ja się z tego śmieję. Będzie tak jak przeszłego roku, bo mam Assessora w kieszeni.
— Bardzo dobrze, będzie to pan Assessor wiedział, co Wasani powiedziałaś — odpowiedziała druga.
Tak ón u mnie w kieszeni, jak u ciebie — Jak mu poślę faskę masła, to zobaczemy co z tego będzie.
— A no! zobaczemy. A chcesz wasani wojny to dobrze, tylko się strzeżcie, żebyś-