Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Tom II.djvu/190

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Wujaszku, odparł Staś rumieniąc się — Nie widzę wcale tego, o czém mówisz. Niech tak będzie, przyznaję, pożyczyłem piéniądze Hrabiemu, potrzebował ich, mnie to wielkiéj różnicy nie robi. Lecz kiedy raz o tém wiész, wiédzże i o tém, na co ci przysięgam na imie ukochanéj matki, że ona o tém nie wiedziała, że ona tego nie żądała, że dowiedziawszy się nawet, tak mi to, jak ty wymawiała —
August się uśmiéchnął szydersko.
— Mój Stasiu, wybornie znasz ludzi jak widzę — Alboż to wszystko nie jest tylko doskonale odegraną komedją?
— Na Boga nie mów tego wuju, zawołał Staś, nie mów nic na tego Anioła, ty go znasz tylko jak wszyscy, ty go sądzisz z stanowiska niewiary, pogardy — Nie mów tego — to Anioł! Nie posądzaj jéj — ty jéj nieznasz. —
August się zmarszczył.
— Jesteś chory i niedajesz się uleczyć, dobrze ci z twoją chorobą, niechcesz na nią oczów otworzyć — Przecież to ostatnie, po-