Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Tom II.djvu/080

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Staś do Hrabiów; pożegnał Alfreda przed officyną i kazał jechać do domu.
Ciemność była prawdziwéj jesiennéj nocy, xiężyc jeszcze nie zszedł, chmury naciągnęły na niebo, dészcz lał potokami. Droga popsuła się zupełnie, w kilku godzinach jak to bywa na Wołyniu; glina lepiła się do kół, powóz zataczał i co chwila przechylał w wodomyje. Woznica zaledwie mógł po kałużach błysnących drogę rozróżnić; a podchmielony trochę, wziął się w lewo zamiast w prawo, i pojechał w ciemny gaj dębowy. Postrzegł to Staś, ale w ówczas dopiéro, gdy już nie czas było powracać nazad, kazał więc powoli jechać daléj, w nadziei natrafienia na wieś, dwór lub karczmę gęsto w téj stronie rozsypane. Obwinąwszy się w płaszcz, dumał tymczasem o swojej Julij i rozbiérał każdy jéj wyraz, z ostatniéj rozmowy.
— Miłość taka niéma przyszłości! powiedziała Hrabina i Staś z jakimś smutkiem miłym sercu, powtarzał sobie te słowa. Miłość to nie powszednia, nie codzienna, nie taka, jaką widujem i spotykamy co chwila —