Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Tom II.djvu/037

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tak! tak! I co to za koszta Moci Dobrodzieju! co to za koszta!
— Jużciż sam przyznasz Regencie —
— Nieprzyznam, Moci Dobrodzieju, nieprzyznam — Co to za koszta, gdy idzie o postawienie na swojém. Ja panie ubogi szlachcic a tak mi Panie Boże dopomóż i święta Męka Pańska, że oddałbym, ot tę kapotę ostatnią, za arkusz stemplowanego papiéru gdyby tego była potrzeba.
— No — ale ja niémam téj zajadłości, rzekł August, i wolę spokojność.
— Mój Moci Dobrodzieju, odparł Regent, a któż nie woli spokojności, ja kocham spokojność, ja pragnę spokojności; ale kiedy panie jeżdżą po nosie, trudno się nie opędzać. Trudno się dać spłaszczyć, zniszczyć, zabić — potrzeba się bronić — I wróbel, kiedy go biorą, dzióbem bije.
Ale bo WPan Dobrodziéj myślisz, że ja jestem pieniacz, jurysta, żyjący processami. Panie Jezu Chryste! widzisz serce moje, wnętrzności moje, osądź mnie! Ja pragnę tylko