Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kunigas 201.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A! umierać mi młodo, umierać!! Ale czegoż mi brakło? co mi życie dać miało? Może łzy na powieki, może sierocą dolę, może wrażą niewolę? Wszakże-m miłość już znała; wszak miłego-m ściskała, i on pójdzie wraz ze mną, i krew nasza się zmiesza.
Łza z ócz na miecz kapnęła, prędko ją otarła Baniuta, postawiła żelezce, wybiegła.
Z dala Marger wiódł ludzi; zaczerpnęła wody w kubek jeden, miodu w drugi i pośpieszyła za nim.
Krzyżacy, teraz rozjuszeni, pieśń jakąś śpiewając grobową, całą siłą na drugi parkan się naciskali.
Z wrzawą i wyciem odpierali ich Litwini; a co padł który w żelazo okuty, okrzyk się jeszcze głośniejszy podnosił.
Znowu ogniste strzały Niemcy puszczać zaczęli. Padały one wśród gródka, ale nikt nie zważał na nie. Kilka szczęśliwiéj ciśniętych uwięzło w ścianach wieżycy.
Wiżunas ni Marger nie mieli obejrzéć się czasu; ściany płonąć zaczęły. Płomyk się po nich ślizgał nieśmiało, z razu gasnąć się zdawał, wciskał w szczeliny, potém jaśniejszy wyrastał.
Z dwu małych zlewał się jeden. Po wieżycy pełzały, jak węże; latały, jak ptaki.
Noc bladła, dzień nadchodził znowu, dym już tylko widać było. Wieżyca stała, jak wczora, cała, nietknięta, ale we wnętrzu szumiało, i sykało, i pryskało.

........................

Krzyżacy szturmowali.
Drugi parkan wyższy był i mocniejszy, ale i ten już podcinać zaczynano i podkładano ognie pod niego. Litwini leli wodę, gdzie posłyszeli syczenie płomieni; walił się na oblegających ostatek kamieni z podwórca, z pod ścian budowli powyrywanych. Rzucano trupy, gdy nic innego nie było.
Głos téj walki, zamiast słabnąć, rósł przeraźliwiéj coraz; niekiedy, słuchając go, Marszałek drżał ze zgrozy; coś było w nim przejmującego śmiercią do kości. Ludzie, co taką pieśń nucili, ani się poddać, ni żywymi wzięci być nie mogli.
Niemcom, którzy się drapali na zagrody, serce w piersiach bić przestawało chwilami. Ogarniała ich trwoga przed tą rozpaczą. Lecz wstyd było odstąpić; napierano ich, nowi biegli.
Dzień cały nie ustawał bój.
Wieżycę objęły płomienie do szczytu, opasały ją jak szatą purpurową; stała tak długo niespożyta, jasna, straszna, potém nagle z trzaskiem wielkim runęła, kłęby dymu rozprysły się z iskrami dokoła.
Na gródku krzykiem zawtórowano.
Wiżunas się obejrzał.