Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kunigas 197.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Pozostali mieli przygotować kobylice i tarany do obalenia zagrody, którą podpalić było trudno.
Z obu stron zapał do boju zdawał się równym. Niemcy chcieli okazać, że dzicz długo się im opierać nie będzie mogła.
Gdy zastęp nowy przysuwać się zaczął ku tynom, Litwa, wytrzymawszy, dopóki nie przypadli bliżéj, cisnęła kamieniami i kołami.
Lecz Krzyżacy i ciżba, idąca z nimi, na którą odpoczywający i starszyzna patrzała, nie dali się odepchnąć tym razem.
Padali niektórzy, lecz żaden nie ustępował; jedni drugim drapali się  na ramiona, aby zasłoniętych ścianą drewnianą Litwinów razić z góry pociskami. Bój się zawziął wściekły, źwierzęcy, zapamiętały.
Niemcom zdawało się, iż gródkowi ludzi na obronę ze wszystkich stron nie starczy: opasali go więc dokoła, lecz wszędzie znaleźli gęste zastępy naprzeciw sobie.
Nie był to żołnierz; nie wszędzie z mężczyznami potykać się im przyszło. Gdzie-nie-gdzie stały wiedźmy z włosy rozpuszczonemi, z rękoma chudemi i rzucając, co napadły: piasek, kamienie, garnki i głownie rozpalone.
Dzieci się wdrapywały na częstokoły i do oczu skakały napastnikom, a choć ranne i skrwawione, nie przestawały walczyć, miotać się, kąsać.
Straszny ten bój dokoła, poczęty z południa, nieprzerwanie trwał do nocy. Trupy padały z obu stron, nogami je tratowano. Zdało się, że na Pillenach mnożył się lud cudem jakimś. Nie brakło go nigdzie.
Oporem znużeni, wreszcie Krzyżacy ustąpili drugiemu oddziałowi, który z nową zawziętością pierwszych zastąpił.
Ranni poszli się obwiązywać, powyciągano trupy; noc nadeszła. Stosy rozpalono w dolinie. Walka trwała ciągle.
Wiżunas z jednéj, Marger dowodził z drugiéj strony.
Stary miał dwie strzały w piersi, które z mięsem wyrwał razem i krew gliną zatamował. Marger postrzelony był w ramiona i głowę.
Baniuta stała przy nim z płachtą do obwiązania rany, blada, przytomna, z zakąszonemi wargami, niekiedy, jak szalona, z pod nóg chwytając kamienie i rzucając niemi bezsilnie.
Reda w podwórcu poiła ludzi i gnała na wały.
Poszła-by była sama, gdyby się docisnąć mogła. Lecz około parkanów lud się gromadził, tak gęsto stojąc, iż trupy nawet paść nie mogły na ziemię. I one walczyły, piersiami zasłaniając żywych.
Stały się tarczami dla nich.
Nie słyszano piania kurów, nikt nie miał czasu spojrzéć na gwiazdy, aż zaświtała na wschodzie jutrzenka.
Walka trwała.
Zatrąbiono na zmianę nową. Pierwszy oddział Krzyżaków i gości powracał znowu.