Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kunigas 196.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Marger wzruszył ramionami pogardliwie.
— Jam tu przyszedł z moimi ginąć, a nie ratować się bez nich — rzekł dumnie.
— Chrześcijanin, walczycie przeciw chrześcijanom — dodał Bernard.
— Nie jestem już chrześcijaninem, nie! — zawołał Marger.
Wyrazy te na chwilę Krzyżakowi usta zamknęły.
— Śmierć więc ciebie i was wszystkich czeka — zagroził Bernard — ani jeden z was nie wyjdzie ztąd żywym.
— Myśmy na to gotowi! — chmurno zawołał Marger — ale nie z waszéj zginiemy ręki. Co nas zostanie po boju, tym gród za stos posłuży.
— Marszałek wam życie daruje! — raz jeszcze powtórzył Bernard.
Marger uśmiechnął się.
— Bądźcie zdrowi, Bernardzie! — zawołał. — Źle-byście mnie wychowywali, gdybym dziś męztwa w obliczu śmierci nie miał i sprzedał braci za mizerne życie; zdrów bądź, bracie Bernardzie.
Po-za Margerem już ludzie jego niecierpliwi szemrali, wzburzeni niemiecką rozmową; okrzyki słyszéć się dawały zdala:
— Po co ich szczekania słuchać. Bić się i umiérać!
Wiżunas nawet krzyczał na młodego Kunigasa:
— Nie gadajcie z nimi!
Inni wołali, by do Krzyżaka strzelać.
— Nie chcemy nic od nich! Bić się, bić się i ginąć.
Marger zeszedł z rusztowania spokojny. Skinął ręką, dając znak, aby ludzie biegli do parkanów. Początek walki we wszystkich ducha rozżarzył do wściekłości i szaleństwa. Im mniéj było nadziei ocalenia, tém rozpacz stawała się dzikszą. Ludzie podsycali ją jeszcze u stojących otworem beczek.
— Bić się i ginąć! — śpiewano.
Szał ogarniał dzieci, niewiasty, starców. Każdy chwytał, co mógł podźwignąć, i chciał biedz przeciw nieprzyjacielowi.
Gród dotąd milczący, napełnił się wrzawą i gwarem, które zdala słychać było.
Gdy Bernard do namiotu powrócił, rada wojenna, która wiedziała, że z niczém przychodził, już była o losie oblężonego zamku postanowiła.
Ponieważ siły miano więcéj, niż ich na niewielki gródek potrzebowano, wniósł Wielki Komtur, aby oblegający mieniali się w ten sposób, by na chwilę nie dać spoczynku oblężonym.
Dzień i noc bez ustanku miano szturmować, podpalać, parkany rąbać i nie przerywać napaści, nacierając ze stron wszystkich.
Spodziewano się tym sposobem przyśpieszyć poddanie się albo zawładnięcie gwałtowne gródkiem, który inaczéj długo-by opór mógł stawić.
Wydawano już rozkazy i siły niemieckie, podzielone na dwa oddziały, natychmiast znowu z wrzawą przypadły do parkanów.