Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kunigas 192.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.



XII.



Téjże nocy weselnéj zerwał się Marger z pościeli, pocałował śpiącą Baniutę i stanął zadumany.
Wyszedł z izby; stary Wiżunas na progu siedział czoło trzymając w dłoni.
Odeszli obaj w podwórze.
— Tych psów nastraszyć potrzeba — odezwał się Marger. — Patrzałeś ty z góry, gdzie namiot wodza stoi?
Wiżunas ręką wskazał stronę.
— Nieprawdaż? tam jest wyjście nasze podziemne, kamieniem zawalone?
Skinął głową stary.
— A co po niém?
— Gdy się pośpią — rzekł Marger — oni i ich czaty, łatwo po nocy dostać się do obozu.
Porwał miecz, wiszący u pasa.
— Wodza im zamordować trzeba!
Wiżunas niedowierzająco spojrzał ku niemu. Oczy starego pytały:
— Któż to potrafi??
Marger po chwili szepnął:
— Ja znam ich obyczaj, umiem ich mowę... pójdę.
— Wy?
— Ja — potwierdził chłopiec, prostując się — kto wié: popłoch ich może ogarnie; odstąpić mogą.
Starzec ze zwieszoną głową dumał.
— Szkoda was — rzekł — a gdy wy zginiecie, któż zamek obroni?
— Ty! — rzekł krótko Marger, rękę mu kładnąc na ramieniu. — Nikomu słowa! milcz...
Obejrzał się dokoła: noc była; przysłuchał: obóz Krzyżaków spał cały; nic się w nim nie poruszało.
Wziął miecz swój do ręki i na palcach ostrza jego spróbował; ku komnacie weselnéj powiódł oczyma. Chciał zajść na pożegnanie; ale potém czy miał-by siłę z niéj wynijść?