Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kunigas 163.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wiadomém jest, że zamordowanie Wielkiego Mistrza Orselena było zemstą za to, że jednemu z Krzyżaków na wyprawę iść nie pozwolił. Cisnęli się, napraszali wszyscy, radość panowała powszechna. Tak panowie, jak knechty i służba, starali się o to, aby nie pozostać na straży opuszczonych Zamków. Wojna dawała więcéj swobody, miała wszelkiego rodzaju przyjemności i korzyści. Wycieczki na kraj nieprzyjacielski, jak wiemy z dziejów, odznaczały się rozpasaniem największém.
Nie dziw téż, iż nazajutrz, w dniu, który na przygotowanie był danym, na Zamku Malborskim panowało zajęcie wesołe, wrzawa, ruch, śmiechy, jak gdyby obchodzono już odniesione zwycięztwo.
Zrana zaraz porozsyłano do Komturów rozkazy, aby z siłami, które mogli odłączyć, do miejsc zbornych podążali. Niektórzy z nich wyciągali sami, aby się, wziąwszy ludzi, z oddziałem głównym połączyć.
Ładowano wozy, opatrywano konie, starszyzna wybierała swój dwór i pachołków. Ze zbrojowni wydawano zapaśny oręż; Szatny Zakonu wysyłał suknie, płaszcze i odzieże, które roznoszono. W kurrytarzach, po salach, widać było tylko biegających i śmiejących się ludzi.
Bernard, któremu dotąd nie dano rozkazu, ażeby z innymi się stawił, siedział w swéj izbie zamknięty, w tém przekonaniu, iż za karę skazany będzie na bezczynność.
Do zadumanego tak samotnika niespodzianie wszedł Sylwester Szpitalnik. Dość mu było spojrzéć na brata Bernarda, aby poznać, iż boleje. Była to dusza litościwa; zbliżył się doń z uśmiechem dobrodusznym.
— Przychodzę was spytać — rzekł — czy wy téż dryakwi, plastru jakiego, lub leku nie chcieli-byście wziąć z sobą?
— Ale ja, ojcze mój, — przemówił Bernard — podobno z wami i dryakwią tu zostanę. Nie wyznaczono mnie na wyprawę, a ja się napraszać nie mogę.
Widzę, że bracia na mnie zagniewani wszyscy i że mi wyrzucają, iż zdrajcę wychowałem.
Spojrzał na staruszka Sylwestra, który z żywością, nieopuszczającą go nigdy, w miejscu się kręcił i ramionami ruszał.
— Mają może słuszność — dodał — przemawiając za tém, żeby dzieci pogan zabijać raczéj, niż hodować! Ale ja... ja — rzekł, wahając się i patrząc na Sylwestra — zostawszy Krzyżakiem, niezupełnie przestałem być człowiekiem.
Sylwester spoglądał nań ze współczuciem.
— Wyrzucają mi, żem się do wychowańca tego przywiązał? — rzekł. — Do winy téj przyznaję się, ale to było chłopię...
Nie dokończył.
— Ja sam go polubiłem i litowałem mu się, gdy zachorzał — odparł Szpitalnik. — My obaj, bracie Bernardzie, nie zdaliśmy się do kompanii tych żelaznych ludzi. Szczęściem, ja doglądam szpitalu..