Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kunigas 162.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się do swoich komnat; inni, głośno rozprawiając, szli przez wielką salę. Bernard tylko pozostał w miejscu, jak przykuty.
Hans von Hechten, którego się nie przestano wypytywać, miał także iść za innymi, gdy, wysunąwszy się z zakątka swego, Bernard go powstrzymał...
Znali się oni z sobą, ale między milczącym, tajemniczym Bernardem a Hechtenem, który z konia prawie nie zsiadał, stosunek był chłodny. Nie lubili się.
Dał mu się jednak zatrzymać przybyły i stanął.
Z uprzejmością, na którą się silił widocznie, Bernard ująwszy go za rękę, odezwał się głosem błagającym:
— Proszę was, nie odmawiajcie mi słów kilku. Prawdaż to? poznaliście na pewno tego niegodziwego, tego... wychowańca mojego??
Hechten odpowiedział niechętnie i prawie grubijańsko:
— Nie ulega to wątpliwości najmniejszéj. Ja! ja-bym może go nie poznał; widywałem go mało. Inni, co znali dobrze, najpewniejsi są tego; wszyscy, wszyscy jednym głosem go mianują. On prowadził tych napastników, on tam rozkazywał. Rzucił się pono pierwszy na statek.
Bernard ręce zacisnął.
— Więc ocalał! więc jest tam w tych Pillenach! — odezwał się półgłosem. — Niepojęta rzecz, jakim sposobem przebył taką przestrzeń, potrafił ujść pogoni...
— Cóż w tém niepojętego? — szydersko odparł Hans. — Po drodze mi opowiadano, że, uciekając, wziął z sobą drugiego waszego służkę, parobka starego, który długo za szpiega u was uchodził, a pono im się téż wysługiwał, nie wam. Ten znał wszystkie drogi.
Dokończywszy Hans, podniósł rękę, jeszcze w żelazną rękawicę okutą.
— Nieszczęście to jest! — zawołał — gdy Zakon, zamiast wierzyć w żelazo, na podstępy i zabiegi chytre rachuje. Frymarki te, czy z Polakami, czy z Pomorzany, czy przeciwko Litwie, na nic się nie zdały. Nasza rzecz: zbroję wdziać i bić się.
Bernard nie odpowiedział nic; stał, jak przekonany i pokonany winowajca.
Hans wyszedł. On sam tu pozostał jeszcze z myślami swemi. Zabierał się także opuścić pustą salę obrad, gdy Wielki Mistrz do niéj powrócił. Znalazłszy go tu, zmierzył oczyma i z pewném współczuciem rzekł:
— Złe się stało! naukę wzięliśmy; ale wyście złego ani chcieli, ni mogli przewidziéć. Idźcie, ofiarujcie to Bogu.
Słowa te pociechy z głęboką pokorą i wdzięcznością przyjąwszy, Bernard wyszedł.
Na Zamku wydane rozkazy już wszystkim wiadome były.
Z jakimkolwiek skutkiem wyprawy się odbywały na pogan, choć wiele z nich się nie szczęściło i nie wiodło, każda z nich wszakże witaną była przez rycerzy z radością wielką, a szczególniéj te, którym goście towarzyszyli.