Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kunigas 159.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w dobréj wierze. Dziecko było, na którém godziło się pokładać nadzieję. I gdyby nie wpływ jakiś tajemniczy, który może wychowance siostry Siegfrieda przypisać trzeba, z tego chłopaka mógł być dla Zakonu pożyteczny sprzymierzeniec.
— O! — rozśmiał się Siegfried. — jużeście się z tego nawracania pogan i przerabiania ich na chrześcijan powinni byli uleczyć, bracie Bernardzie. Bić ich i rzezać! niéma innéj rady.
— Krew ta i w dziesiątém pokoleniu się odezwie — potwierdził inny.
— Jeżeli się tam do tych Pillen, do matki dostał — mruknął Marszałek — choć to nie wielka siła, zawsze on nas zna lepiéj od innych, zła rzecz.
— Sądzę, że przeciwnie — odpowiedział Bernard. — Zna nas i siłę naszę, to znaczy, że im głupią i nadaremną obronę z głowy wybije. Tego jestem prawie pewien. Upór pogan, zuchwalstwo ich, polegają na tém, że właśnie sił, z któremi walczą, nie znają.
— Umiecie się bronić! — wtrącił, śmiejąc się Komtur. — Ja ich dobrze znam, ale na tę zaciętość rozpaczliwą nie pomoże nic; będą się tak bronili, jak dawniéj, choćby do nogi ich wybito. To rozpacz...
Szept na chwilę zastąpił rozmowę, która się podzieliła na kilka gałęzi. Obcy rozprawiali z sobą, Komturowie mówili o Pillenach; Wielki Mistrz zapytał o statek.
— Statek nasz tak, jak skończony — odpowiedział Komtur, który nadzór miał nad nim. — Dno tylko jeszcze smołą wylać trzeba i wnieść nań co dla ludzi konieczne; bo żywności z okolicy trudno dostać będzie, a oblężenie nasze może potrwać.
— Sądzicie? — rzekł Marszałek — mnie się zdaje, że ich na widok téj machiny przestrach ogarnie?
— Jeśli się nie mylę — przerwał Komtur — nie będzie ona dla nich niespodzianką. Chociaż budowaliśmy w ustronnéj przystani, mają szpiegów, którzy im o niéj donieść musieli, a łatwo domyślą się, na co ma służyć.
Zamilczano znowu.
— Razem ze statkiem — odezwał się Wielki Mistrz — wypadnie i od lądu oblegać, przewiózłszy ludzi. Osaczyć musimy dokoła. Zresztą, choćby z największą ofiarą, Pilleny miéć musimy.
— Bezwątpienia — pośpieszył potwierdzić Marszałek — dopóki one stoją, ani kroku daléj postąpić nie możemy.
— Oni to wiedzą pewnie — rzekł Siegfried — i rozpaczliwéj téż obrony spodziewać się tu musimy.
— Nato-śmy przygotowani — dodał głos z ciemnego kąta.
Kończyli tę rozmowę, gdy przez drzwi od wielkiéj sali wszedł cały we zbroi, tak jak z konia zsiadł, opylony, zmęczony, w płaszczu pomiętym, Krzyżak.
Jeden z Komturów poznał go i, na widok niespodzianie nadchodzącego, żywo się poruszył, zbliżając ku niemu niespokojny.