Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kunigas 152.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

simy dniem i nocą. Nie zamek to Krzyżacki, ale czata na granicy, w któréj spać nigdy nie można, ani się rozdziać ze zbroi. Krzyżacy oddawna czyhają na nas, a ja, biedna kobieta, muszę tam zastępować ojca twojego. Teraz koléj na ciebie, a na mnie wrócić do kądzieli, choć ja jéj już w ręku utrzymać nie potrafię. Nie pora ci żonę brać, Marger.
Znasz Krzyżaków i Niemców, ich chody i sztuki; będziesz nas uczył. Po to cię bogowie nasi nam oddali, na to cię oni w niewoli trzymali, abyś z niéj wyniósł, co nam wiedziéć trzeba, a co nam było tajno. Oni się tam przed tobą z niczém nie kryli...
Marger milczał, siedząc zadumany.
Tak wieczór zszedł na rozmowie, która się nie wiodła. Reda nawet nie wiele mu dawała mówić, tak ją raził głos i wymowa obca; on sam téż, wstydząc się, jąkał i urywał.
Nazajutrz rano zapowiedziała Kunigasowa powrót do Pillen zrana.
Łoże dla niéj z liści usłane było pod namiotem, Margerowi ludzie przygotowali drugie, szałas skleciwszy obok z gałęzi. Wróciwszy tu, chłopiec siadł zamyślony; sen go nie brał. Matka straszna, groźna, choć kochająca, któréj rozkazów słuchać był zmuszony, stała mu na myśli wraz z Baniutą, któréj ostatni krzyk w uszach miał jeszcze.
Kazano mu się jéj wyrzeknąć?... miał-że być posłusznym?
Nieświadomy, co go czekało w Pillenach, nie wiedział, jak radzić sobie. Baniuty chciał koniecznie, choćby matka jéj broniła mu. Był przecież mężczyzną, powinien był miéć swą wolę.
Tęsknica straszna po utraconéj dziewczynie, z którą odbyta droga tak ich zbliżyła ku sobie, nie dawała mu ani pomyśléć o spoczynku.
Wyjrzał ze swego szałasu: ludzie spali pokotem dokoła, ognie pogasły. Noc była ciemna, choć gwiaździsta. Księżyc wschodził późno.
Marger wyszedł z pod budy i siadł odetchnąć chłodniejszém powietrzem, bo się dusił w zamkniętéj szatrze. Cisza wielka leżała na dolinie i niestrudzone słowiki tylko w lesie śpiewały. Po-za dębem ognisko święte, jakoś przygasłe, uśpione także, maleńką czerwonawą łuną się zdradzało... Tam gdzieś musiała być Baniuta, strzeżona przez Wejdalotki.
Ona tam tęskniła za nim, jak on za nią; może spodziewała się, że ją wyzwoli.
Litwinowi żadnemu zuchwała myśl-by była nie przyszła odbierać tę ofiarę od ołtarza. Mężczyznom na staję do zagrody dziewcząt, stróżek ognia, zbliżać się nawet nie było wolno. Perkunas karał śmiercią zuchwałych.
Lecz dla wychowańca Krzyżaków czém-że był ten drewniany kloc i  te barbarzyńskie świętości??
Każda namiętność oślepia; rozgorączkowany nią, Marger, poruszył się po cichu z siedzenia, wstał, przesunął się ostrożnie pomiędzy śpiącymi, i bez myśli jeszcze jasnéj, na oślep, począł iść ku zagrodom.