Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kunigas 146.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Szukał Rymos Szwentasa, który, po długiéj z krajem rozłące, teraz się ze swoimi nagadać nie mógł. Porywano go od kupy do kupy, a on im o Krzyżakach dziwy prawił.
Chłopak ledwie mógł go wyszukać i do Kunigasa zaprowadzić. Napiły trochę był stary chłop, lecz wesół i bardzo dobréj myśli.
Udało się odprowadzić go nieco na stronę Kunigasowi.
— Wiész, co się stało? — zapytał go.
— Jakże-by nie! — rozśmiał się Szwentas — ludzie prawią... Szczęście wielkie spotkało Baniutę.
Jerzy namarszczył się.
— Co wam tęsknić za jedną dziewczyną! — przerwał, odgadując go, parobek. — Matka wam znajdzie piękniejszą... Dać pokój; z Krywulem i z Wejdalotami nam nie wojować, kiedy się im spodobała...
Nie można więc mówić było o tém ze Szwentasem, który się nie zdał na sprzymierzeńca. Jerzy zmienił myśli.
— Słuchaj-no, — rzekł cicho — widzę, że mnie tu niedowierzają i pilnują. Nie wiem nawet, czy-by mnie ztąd puścili, gdybym iść chciał. (W istocie nie myślał porzucić Baniuty). Spocznę tu po drodze, a ty idź o mnie oznajmij matce. Powiédz jéj: niech po mnie przysyła...
Spojrzał nań Szwentas pytająco.
— Chcecie, bym szedł sam?
— Spocznę — powtórzył Kunigas. — Czekać tu będę na ludzi, co po mnie przyjadą. Idź.
Parobek się zadumał trochę, po głowie potarł, nie sprzeciwiał. Zwolna odstąpił od niego, nie mówiąc nic, i powlókł się ku obozowisku.
Jerzy do zagrody powrócił, do szopy swéj nazad szedł i położył się spoczywać. Wierny Rymos u nóg się jego umieścił. Baniuty już ani widać, ani słychać nie było...
Mieniały się dziewczęta przy ogniu... i wszystko szło dawnym trybem...
Płaczącą tymczasem Jargałę, oprócz bab, Wurszajtowie i Swalgony otaczali, nasłani przez Wejdalotów, czyniąc jéj obietnice wielkie, a umawiając, aby przeciw woli Lajmy nie wyrzekała.
— Zobaczycie, jak wam teraz w domu szczęścić się będzie... Nie zabraknie nic, a szanować was ludzie muszą, kiedy córka zostanie u ognia. I wasze domowe ognisko lepiéj teraz grzać będzie.
Stara ich nie słuchała.
— Wczoraj-że córki nie mieliście — mówiły baby — ani-ście nawykli do niéj.
— A! wolały-by jéj nie widziéć oczy moje i serce się nie cieszyć nią, niż stracić ją tak prędko! Jak sen było szczęście moje! — płakała stara.
I dzień tak zszedł do wieczora, słońce zapadło, dolina usnęła.
Rymos wymknął się z szopy, za rozkazem pana, szukać Szwentasa; lecz znaleźć go już nie mógł. Znikł stary.