Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kunigas 142.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Płaczesz! ale-byś dziękować powinna! albo to jéj tu źle będzie chodzić koło ognia świętego, zawsze w świeżych rąbkach i wiankach?? A jakiż ty jéj los lepszy dać możesz? Za mąż wydasz? praca nieustanna, łzy i trud... a tu cisza, i spokój, i dostatek... Ludzie szanują, bogowie błogosławią. Życie sobie jak ptaszyna prześpiewa...
Baniuta słuchając coraz bledszą była; stała się białą, jak rąbek, w który ją przybrano... a drżała, jak liść, i śliczne oczy jéj okryły się powieką, która nad niemi zawisła ze łzą srebrną.
Matce tchu w piersi zabrakło, nogi zaklęsły, padła na kolana, szlochając.
Opodal trochę stal Kunigas Jerzy; słuchał a spoglądał; wbrew mu zadygotała, ściągnęła się, namarszczyła... czoło porysowało, —  bladł i zżymał się.
Postąpił kroków parę ku Krewuli.
— Ojcze — odezwał się, łamaną i trudną mową. — Coście rzekli, to się na żaden sposób stać nie może.
Krewule spojrzał groźno.
— A no, tak, nie może! — rzekł Jerzy. — Ja Baniutę wyprowadziłem, jam ją z niewoli wziął i mało nie na ręku ją tu przyniosłem. Z prawa ona mi się należy; a ona mi téż, jako narzeczona, słowo dała, i ja jéj. Bogowie z ludźmi się nie dzielą; ja nie odstąpię jéj!!
Krewule rzucił się z siedzenia.
— Cicho! zepsuty jakiś, zniemczały chłopcze!... Wesela-ście nie odprawiali. Perkunas prawo ma, choć prowadzoną do męża, wziąć dziewczynę... Milcz, przybłędo!... milcz... ani mi się waż!
I opadł na siedzenie. Jerzy chciał mówić coś; wróżbici go, pod ręce ująwszy, w tył popchnęli. Powieki Baniuty podniosły się; ścigała oczyma Kunigasa, a choć łzy miała na nich, patrzała mężnie.
Jerzy, próżno usiłując się wyrwać z rąk, w które popadł, przestał się szamotać.
Wystąpił młody Konis...
— Nigdy wyraźniéj — rzekł — bóg swéj woli nie objawił... Jawna rzecz... ślepy dojrzy... trafiła wprost z niewoli tu, gdzie ją przeznaczenie wołało...
Tu jéj przystało zostać i żyć... my oddać nie możemy, co boże... Kiedy liść na ołtarz z nieba spadnie, odgarnąć go nie wolno... a ona téż tu, jak liść, przyleciała wprost...
— A jam ją pierwsza poznała i przyjęła, ja! — zawołała Jargała jęcząc.
Spojrzała ku córce, lecz tę już na dany znak Wejdalotki dziewczętom z rąk odebrały, i opierającą się, przelękłą, wiodły, napół unosząc, do swéj zagrody, któréj drzwi się zaraz za nią zamknęły.
Lekki, słaby krzyk dał się słyszéć tylko... i po nim cisza.
Krewule popił z rogu, usta otarł i zatopił się w myślach...