Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kunigas 140.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Potrzeba jéj było wszystkiego; i szytéj koszulki, i fartuszka bramowanego z dzwoneczkami, i paska czerwonego, i bursztynów na szyję, i zapięcia do gzła, i wstążek do włosów, i wianuszka na czoło...
Boć ciemnego, rucianego wianka nie zgubiło dziewczę po drodze, tylko przywiądł, gdy na ziemi spała.
Więc niewiasty z sercami matek biegły, niosąc co która miała, cisnąc się z podarkami, wołając przez namiot do Jargały:
— Na-ści spódniczkę dla dziecka! na-ści sznurek na szyję... a oto koszulka, jak śnieg biała i pasek, jak krew czerwony...
I rzucały podarki przez otwory namiotu.
Każda coś dać chciała, a wszystkie zobaczyć dziewczynę.
Rówieśnice gotowały się ją wziąć zaraz i prowadzić do ognia, do Wejdalotek, aby Perkunasowi i Lajmie podziękowała...
A w głębi szarego namiotu, zazdrosna matka wciąż czesała włosy, splatała kosy, śpiewając i płacząc, dzieckiem się nie chcąc z ludźmi dzielić...
Bała się, aby jéj oczyma nie zjedli, nie odebrali.
Baniuta śmiała się i, rączki podnosząc do góry, starą matuchnę głaskała po twarzy...
— Nie bój się, już mi cię nie odbiorą!
Niewiasty szturmowały do namiotu.
— Córkę nam dawaj! — śpiewały śmiejąc się... pokaż ją słońcu... pokaż światu!!
Musiała stara matka wdziać koszulę białą i spódniczkę, i sznury, i wianuszek na czoło... A co włożyła na nią, to westchnęła... bo ot, już wynijść z nią trzeba było i podzielić się z niemi.
Ociągała się i lubowała...
Taka bo śliczna stała przed nią Baniuta!... Coś w niéj się zachowało z dziecka, a wszystko wypiękniało jeszcze... Matka ręce całowała, oczy ustami zamykała... i wołała: Sliczności ty moje!!
A za namiotem siostrzyce nieznane śpiewały, wołały: Wychodź co prędzéj...
I potrząsano płótnem i grożono: — Pokaż nam dziewczynę!
Stara ostatni raz pocałowała ją w czoło i ręką podniosła opłotek.
Baniuta stała zarumieniona; okrzykiem ją powitano, jak królową.
Nie było na niéj znać ani znużenia, ni podróży; matki pocałunki przez noc, wszystko pogoiły... Piękna była, a taka szczęśliwa!..
Dziewczęta, podbiegłszy, chwyciły ją za ręce... Wielką gromadą wiodły przez dolinę ku dębowi. Po drodze kupy stały i witały, parobczaki ręce podnosili, starzy ustami klaskali...
Wejdaloci i Wejdalotki już na nią czekali u wrót.
Stał tu i piękny Konis, przepasany białą opaską, z laską jasną w ręku,